Sabina Jakubowska – PhD in humanities (Jagiellonian University), archaeologist, history teacher, mother. Her debut young adult fiction novel (Dom na Wschodniej) was awarded the Main Prize in the “Promotorzy Debiutów” writing contest organized by Tygodnik Powszechny weekly magazine and The Polish Book Institute.
Akuszerki (The Midwives) is her first novel for adult readers. The book received the title of Cracow Book of the Month (September 2022) and was nominated by the literary critics for Paszporty Polityki – an annual Polish cultural award. Jakubowska is the great-granddaughter of Anna Czernecka, a student of the Imperial and Royal School of Midwifery operating in the 19th century in Cracow. The author continues the family tradition by working as a certified doula. She also volunteers for numerous projects supporting women.
Additionally, she finds fulfilment in the role of the researcher of local stories. She authored hundreds of publications about her region. Her PhD dissertation was devoted to variability of naming in Jadowniki near Cracow.
© Picture Elżbieta Oracz
Akuszerki (The Midwives) is a monumental and gripping story, inspired by the authentic notes left by the author’s great-grandmother, about a woman who dealt with life and death, loved and provided help by day and by night, also during the turmoil of war.
Winter 1885, a village near Cracow. Young Franciszka gives birth to her first child. Her foster mother, Regina, a midwife well-known in the area, assists in her childbirth. The child’s death, a difficult experience, brings the women closer together and allows to reveal the secrets of Franciszka’s origins.
At the same time, a baby is also born in a nearby manor house. Franciszka is employed as the baby’s wet nurse. A series of events leads her to start helping local women with birthing their babies and, thanks to unexpected support, she begins her studies at a midwifery school in Cracow. She returns to her home village from Cracow richer in knowledge of childbirth, which painfully collides with poor and superstitious rural reality. She is drawn into the maelstrom of passion and history.
Agent / Rights Director
Publishing House
Excerpt
Sabina Jakubowska
Akuszerki
Grupa Wydawnicza Relacja, 2022
Godzina za godziną mijała. Franciszka przestała krwawić, ale życie z niej uchodziło razem z gorącym potem. Dreszcze nią wstrząsały, zimno wkręcało się w stopy.
Babka zdawała się spać, cicho oddychała, tyłem oparta o kraj łóżka. Nagle bez uprzedzenia zerwała się z zydla bez jednego głosu, bez skrzypnięcia i dygając, jakby to nie ona, ale dama jakaś wielka, ukłon głęboki złożyła w stronę ściany, gdzie mrok był najgłębszy, gdzie blask od śnieżnej nocy nie padał nijaki.
– Witajcie, Wasza Łaskawość – przemówiła babka cicho.
Nie było odpowiedzi na to i Franciszka zrozumiała, że teraz śni
i sen to tylko, że matka jej gada dwornie do ściany.
– O to jedno życie proszę, Wasza Łaskawość. O Wasze błogosła-
wieństwo.
Cisza w ciemności, ciemność w ciszy… I tylko głos matki:
– Które? To mniejsze życie se weźcie, Wasza Łaskawość. Ja proszę za moją Francysią.
Franciszka wpatrywała się w mrok. Wytężała wzrok do bólu i w tej nieruchomej ciemności nagle… ujrzała. Na jedną jedyną chwilę. Ale majak ten zaraz zniknął wobec ruchu, jaki uczyniła Perkowa, dygając znów i z wielkim uszanowaniem pokłon składając ponowny. A potem otwarła drzwi, przytrzymała chwilę. Powiew zimna wtargnął do izby, Franciszkę zatelepał ostatni mocny dreszcz i wtedy… jakby ktoś lodowatą dłoń do czoła jej przyłożył i zabrał gorączkę… Regina po chwili zawarła drzwi i podeszła cicho do łóżka. Dotknęła główki dziecka i westchnęła.
-
- Tak i po wszystkim. Nie dycha – powiedziała sama do siebie i powolnym ruchem zdjęła zawiniątko, przeżegnała je i ułożyła na klepisku pod łóżkiem.
- Matko… z kim wyście gadali? – spytała Franciszka nieswoim głosem.
- Słyszałaś to? A ze Śmiercią – odrzekła stara po prostu.
- Niezwyczajne koneksyje macie.
- Niezwyczajne – potwierdziła. – A nie gadaj o tym nikomu, choćby… choćby cię pławiono w smole.
- Tak jak prababkę waszej prababki? – ośmieliła się zapytać Franciszka.
- Ano tak. Jej też było tak jak mnie, Regina Perkowa. Pani ze dworu ją oskarżyła o czary, a razem z nią Reginę Białą, Kubalinę, Kozubkę, Salinę, Kantorczynę i szewcową, że mleko odbierały dworskim krowom. Odbył się sąd. To był rok tysiąc sześćset dziewięćdziesiąty ósmy. Pławili je w Czarcieńcu, a potem w smole, posypali pierzem i przegnali przez wieś. Pozwolili wrócić, bo na końcu trzeba zapła- cić grzywnę. Ale przeżyły. Bo pani dziedziczka była dobrą chrześci- janką i im wybaczyła. Jakby były niewinne, toby przecie utonęły – prychnęła, nieodmiennie w tym momencie.
Franciszka już może i tysięczny raz wsłuchiwała się w słowa tej ponurej baśni, którą matka opowiadała jej i siostrze w długie zimowe wieczory, gdy akurat była w domu. Opowieść dawała jej poczucie bezpieczeństwa, bo oznaczała wieczór, kiedy matka była z nimi. Ale częściej jej nie było. W Jadownikach rodziło się dużo dzieci.
-
- To już teraz mi powiedzcie – poprosiła młoda kobieta. – Bo wy wiecie, czemu dziecię moje umarło, czemu wodę miało w głowie. To przez moje utopienie.
- Tyś topiona nie była.
- Pamiętam wodę zieloną. Nie wiem ino, kiedy to się stało.
- A niech ci już będzie. To się stało wtedy, gdyś była dzieckiem w łonie matki. Ale nie w moim.
Przy tych słowach Franciszka poczuła, jak jej serce przeszywa kłujący ból, ale nie drgnęła, bojąc się głośniejszym oddechem przerwać, żeby ta tajemnica wreszcie wyszła na jaw, żeby się uwolniła,
urodziła, a choćby i w bólu. Regina Perkowa mówiła:
– Wszystko się zaczęło, gdy przeciwnie do Bożego porządku poumierały wszystkie moje dzieci z Perką, i wreszcie sam stary Perka, a długo chorował wcześniej. Był rok tysiąc osiemset sześćdziesiąty siódmy, a ja miałam roków trzydzieści i siedem. Zostałam wdową, z brzuchem. Ludzie nie wierzyli, że to dziecko jest Perkowe. Baby we wsi się na mnie zmówiły, obgadały, oczerniły, bo się wszystkie bały, że to właśnie ich chłop dziecko mi zrychtował… Zgorszenie zobaczyli. Akurat u mnie. Ukarać mnie chcieli dla przykładu, ze złości. Nie miał mię kto obronić. Przypomnieli nagle, że ja jestem Regina Perkowa, tak jak moja praprababka. Samo to imię już znaczyło czarownica, taka, co chłopów opętuje. W całej wsi aż huczało.
A przecie ja nie musiałam tych chłopów czarować, sami do mnie leźli jak pszczoły do kwiatu. Plebanowi ktoś powiedział, że nie wiadomo, czyje dziecko noszę, że pół wsi w tym sprawę ma… Pleban młody był, całkiem nowy i nieobyty, i nie wiedział, gdzie jest prawda. Stary proboszcz Borkowski mnie znał od dziecka, ale co z tego, już mu było wszystko jedno, już się wyprowadzał na nową parafię za Bochnię i nie chciał mi pomóc, bo osobliwie miał wstręt do czarownic po tej sprawie z Kaśką Niedźwiedzionką cztery lata wcześniej.
Była wiosna. Przyleciały bociany. Rodziłam Hankę i byłam sama w słabości mojej. Nawet nie było komu zanieść ją do chrztu. Ledwom wstała, ledwom sił nabrała, żeby se naciągnąć wody ze studni i coś przecie ugotować, przyszli po mnie, spod tej studni mnie zabrali, do olchy mnie przywiązali koło nowego smętarza, a śmiali się i od czarownic wyzywali. Stałam, stałam, długo stałam, cycki pęknąć z bólu chciały, już od mleka koszula mokra była, a oni gapili się na te moje cycki i gęby rozdziawiali. Oni wszyscy, cała wieś, bez prawdziwego sądu, sąd nade mną uczynili, jako i nad dziewką kuchenną Rozalką ze dworu, która takoż brzuchata była, tyle że do niej nie pół wsi zachodziło, ale jeden – ważny – bo sam pan ze dworu.
Stara pani, matka pana, nagadała na nas, co jej ślina na język przyniosła. Taka wielka dama, a taka głupia. Ledwo co syna bogato ożeniła, a on wolał dziewkę kuchenną, i dziewka kuchenna miała za to zapłacić.
Pana w tym dniu we wsi nie było, razem z wójtem pojechali z jakąś sprawą do dziedzica, co u niego dzierżawił, a pleban znów do Wojnicza. Było w tym dniu bezprawie, tak jakby się wszyscy radni wiejscy po kątach pochowali. Ludzie robili, co chcieli. Wytarzali nas w błocie dla śmichu próżnego, dla wstydu… i cieszyć się kazali, że nie w smole. Przez wieś nas pognali, prosto do Czarcieńca… Wiosna była, zielono… Wody bajora stały rzęsą oblepione, tatarakiem okolone… Skurcz mnie złapał, na dno szłam prosto… ale spódnice wodą nabrzmiały, wypłynęłam. Nie wiedziałam, co będzie dalej, tyle złości w nich było a uciechy z cudzego cierpienia… Ale pan skądś nadjechał i rzekł ludziom, że to już nie średniowiecze i sądów takich czynić nie przystoi ani w czarownice wierzyć. Co innego rozpustnym babom pokazać, gdzie ich miejsce… dla wzrastania moralności i obyczajności u ludu, a co innego samosądy i zabójstwo, bo to podlega pod kryminał.
Ze mną sprawa była zakończona, zipałam se na brzegu, szczękając
zębami. A Rozalka nie wypłynęła, widać brzuch ją głębiej ciągnął… Postali ludzie zatem, popatrzyli… Nikt nie chciał leźć w wodę, bali się Czarcieńca. Uradzili, że topielicę wyciągną później, jak wypłynie… i poszli, każdy do swej roboty. A panu powiedzieli, że nikt do tego ręki nie przyłożył, postradała rozum i w wodę uciekła.
Leżałam nad stawem bez sił i sama nie wiedziałam, czy mam się modlić i dziękować Panu Bogu za uratowanie życia, czy też pomstować skarania Boskiego dla tych ludzi nieczułych, zakłamanych, dla tego pana, młodego a prześmiewczego, o obyczajność ludu dbałego, a brzuchy czyniącego pannom kuchennym.
I wtedy wypłynęła Rozalka, trzymając się tataraków. Rodziła.
Przechowała się pod wodą tak długo, wychylając się tylko przez trzciny dla zaczerpnięcia tchu, dopóki ciszy nie usłyszała, a wszystko po to, by dziecko uratować przed zawiścią ludzką. I stało się tak, że to ja na świat to dziecię przyjęłam w wodach Czarcieńca, z dala od oczu ludzkich, a potem siadłam w krzakach i własnym mlekiem wykarmiłam, chcąc swoim bolącym cyckom ulżyć. Tyś jest dzieckiem owym.
A gdy Rozalka umierała, osuwając się w szuwary, była taka cisza, jakby nas odgradzały od świata wszystkie te dawne, pławione tu czarownice. I w tej ciszy zobaczyłam Śmierć po raz pierwszy twarzą w twarz, i Łaskawość mieli dla mnie dobre słowo, swoje przyrzeczenie, Błogosławieństwo.
Życie za życie – raz ino mogłam poprosić. Lata mijały, a ja daru swego nie wykorzystałam. Tego Błogosławieństwa Śmierci. I teraz padło ono na ciebie, Franciszko
Excerpt - Translation
The Midwives
Sabina Jakubowska
Translated into English by Kate Webster
The hours passed. Franciszka had stopped bleeding, but the life was draining out of her along with her hot sweat. She was shivering, the cold biting at her feet.
Regina seemed to be asleep, breathing softly, her back against the edge of the bed. Suddenly, without warning, she sprang up from the stool without a sound, without a creak, and curtsying as if she were a lady of great importance, she took a deep bow towards the wall, where the darkness was deepest, where the glare from the snowy night did not reach.
“Good evening, Your Grace,” said Regina quietly.
There was no answer, and Franciszka understood that she was dreaming now, and that in her dream her mother was talking extremely politely to the wall.
“For this one life I ask, Your Grace. For your blessing.”
Silence in the darkness, darkness in the silence… And only her mother’s voice: “Which one? Take this lesser life, Your Grace. I’m asking for my Franciszka.”
Franciszka stared into the darkness. She strained her eyes until they hurt, and in that still darkness, suddenly… she saw. For a split second. But the hallucination disappeared as Regina moved, curtsying again and bowing in a show of great respect. Then she opened the door, held it for a moment. A gust of cold air entered the room, Franciszka’s body gave a final shudder, and then… it was as if someone had placed an icy hand to her forehead and taken away the fever… Regina closed the door and quietly approached the bed. She touched the baby’s head and sighed.
“It’s over. He’s not breathing,” she said to herself, and with a slow movement she took the bundle, made the sign of the cross over it, and placed it on the dirt floor under the bed.
“Mother… who were you talking to?” asked Franciszka, her voice husky.
“You heard that? I was talking to Death,” replied Regina plainly.
“You have some unusual companions.”
“Unusual indeed,” she replied. “And don’t you say a word about it to anyone, even… even if you’re tarred and feathered.”
“Like your great-grandmother’s great-grandmother?” Franciszka asked hesitantly.
“That’s right. She had the same name as me, Regina Perkowa. The lady of the manor accused her of witchcraft, and others along with her, Regina Biała, Kubalina, Kozubka, Salina, Kantorczyna, and the shoemaker, saying they’d dried up the milk from the court cows. There was a trial. The year was 1698. They dunked them in the village pond, then covered them in tar, sprinkled them with feathers and drove them out of the village. They let them come back because they had to pay a fine at the end. But they survived. Because the lady of the manor was a good Christian and she forgave them. If they were innocent, they’d have drowned, after all,” she said with a snort.
Franciszka had listened perhaps a thousand times to this gloomy fairy tale her mother used to tell her and her sister on long wintry evenings when she happened to be at home. The story gave her a sense of security because it signified an evening when her mother was with them. But more often she wasn’t. Many babies were born in Jadowniki.
“So tell me now,” the young woman begged. “Because you know why my baby died, why he had water in his head. It’s because of my drowning.”
“You weren’t drowned.”
“I remember the green water. I just don’t know when it happened.”
“Oh, alright then. It happened when you were a baby in your mother’s womb. But not in mine.”
With those words, Franciszka felt her heart pierced with a stabbing pain, but she didn’t move, afraid to breathe too loudly, so that the secret would finally come to light, so that she would free herself, be born, even in pain. Regina continued.
“It all started when, contrary to the divine order, all the children I’d had with Perka died, and finally old Perka himself, who had been ill for a long time. The year was 1867, and I was thirty-seven years old. I was a widow, with a belly. People didn’t believe it was Perka’s baby. The village women conspired against me, talked about me, slandered me, because they were all afraid that it was their man who had planted that child in me… In me, they saw depravity. They wanted to punish me, to make an example, out of anger. There was no one to protect me. They suddenly remembered that I was Regina Perkowa, just like my great-grandmother’s great-grandmother. The very name denoted a witch, someone who beguiles the men. The whole village was pulsating with it.
“And yet I didn’t have to cast spells on those men, they flocked to me like moths to a flame. Someone told the parish priest that it was unclear whose child I was carrying, that half the village was involved… The parish priest was young, quite new and unacquainted, and he didn’t know where to seek the truth. The old parish priest, Borkowski, had known me since I was a child, but so what, he didn’t care anymore, he was already moving to a new parish outside Bochnia and he didn’t want to help me, because he had a curious aversion to witches after that business with Kaśka Niedźwiedzionka four years earlier.
“It was spring. The storks had arrived. I’d just given birth to Hanka and I was alone in my weakness. There was no one to take her to be christened. I’d barely got up, barely had the strength to draw water from the well and cook something, and they came for me, took me from the well, tied me to an alder next to the new cemetery, and they laughed and called me a witch. I stood there, stood for a long time, my breasts practically bursting with pain, my shirt already wet with milk, and they stared at my breasts, their mouths wide open. All of them, the whole village, without a trial, cast judgment on me, and also on the kitchen maid Rozalka from the manor house, who was pot-bellied too, except it wasn’t half the village that had come for her, but one man – an important one – the lord of the manor himself.
“The old lady, the lord’s mother, blabbed about us till the cows came home. Such a fine lady, and yet so stupid. She had only just married her son off to a wealthy family, but he preferred a kitchen maid – and the kitchen maid was to pay for it.
“The lord was not in the village that day, having gone with the mayor on some business to see the squire who was leasing from him, and the parish priest had gone to Wojnicz again. There was lawlessness that day, as if all the village aldermen were hiding away. People did what they wanted. They rolled us about in the mud for idle laughter, for shame… and they told us to be glad we weren’t being rolled in tar. They drove us through the village, straight to the pond… It was spring, green… The water was covered with duckweed, surrounded by sweet flag… I got a cramp, I was going straight to the bottom… but then my skirts swelled with water, I rose to the surface. I didn’t know what was going to happen next, they were harbouring so much anger and delighting in the suffering of others… But then the lord appeared out of nowhere and told the men that it was no longer the Middle Ages and it was not proper to make such judgments, nor to believe in witches. It’s one thing to show debauched women where they belong – for the growth of morality and decency among the village folk – but mob law and murder are something else entirely, because they fall within the realm of criminality.
“For me it was finished, I dragged myself onto the shore, my teeth chattering. But Rozalka hadn’t surfaced, her belly was pulling her deeper… So the people stood and looked on… Nobody wanted to go into the water, they were afraid of that pond. They decided that the drowned woman would be pulled out later, when she resurfaced… and off they went, each to his own work. And they told the lord that no one had a hand in it, that she’d lost her mind and run into the water.
“I was lying by the pond with no strength left and I didn’t know whether to pray and thank God for saving my life, or to revile this plague, these heartless, hypocritical people, this young and irreverent lord, who cared about the decency of the people, and gave kitchen maids big bellies.
“And then Rozalka surfaced, holding on to the sweet flag. She was in labour. She had hidden under the water all that time, leaning only through the reeds to take a breath, until she heard silence, all to save the baby from the villagers’ envy. And it so happened that I helped this baby into the world in the waters of the village pond, far from human eyes, and then I sat down in the bushes and nursed it with my own milk, wanting to relieve my aching breasts. That baby was you.
“And when Rozalka was dying, slipping into the rushes, there was such silence, as if we were isolated from the world by all those ancient witches drowned there. And in that silence, I saw Death face to face for the first time, and Grace had a kind word for me, a promise, a Blessing.
“A life for a life – only once could I ask. The years passed, and I did not use my gift. This Blessing of Death. And now it has fallen upon you, Franciszka.”